Rozšírené vyhľadávanie Rozšírené vyhľadávanie
KAWIARKA
ŚPIEWACZKA
CHEMIK
NARADA PRAWNA
UTARCZKA JAZDY
SZCZWANIE NIEDŹWIEDZIA
GERARD DOW
KRAJOBRAZ ZIMOWY
LUTNISTKA
SZYNK WIEJSKI
SZWACZKA
FRANZ MIERIS
N. PANNA Z DZIECIĄTKIEM
WYJAZD NA ŁOWY
GRACZE
WRÓŻBIARKA
DAWID Z GŁOWĄ GOLIATA
ADRYAN VAN OSTADE W PRACOWNI
BAKAŁARZ
METZU Z ŻONĄ
KARCZMA HOLENDERSKA
PRZEGLĄDANIE JAJKA
ESTERA I ASWERUS
TRĘBACZ
KORONKARKA
KRAJOBRAZ
KURY I JASTRZĘBIE
MAGDALENA
ŻONA PUTYFARA
GODY W KANIE GALILEJSKIEJ
DAMA W ATŁASOWEJ SUKNI
KARCZMA NIDERLANDZKA
MAGDALENA
DAMA PRZY KLAWIKORDZIE
DZIECI KAROLA I-go
KLASZTOR
SATYRY I NIMFY
UCIECZKA DO EGIPTU
GROSZ CZYNSZOWY
CHRYSTUS PROWADZONY NA GOLGOTĘ
CHRYSTUS I ŚW. MATEUSZ
POLOWANIE NA LWA
TRZODA
MARYA Z CHRYSTUSEM
POSEŁKA
WIDOK ZIMOWY W HOLANDYI
LOT Z CÓRKAMI
CÓRKA REMBRANDTA
WIECZÓR
DANAE I DESZCZ ZŁOTY
BRACIA
KURNIK
UCZTA ASWERUSA
CHRYSTUS W CIERNIOWEJ KORONIE
BYDŁO
WYRYWANIE ZĘBA
MAGDALENA
GOTOWALNIA
KURNICZKA
OBÓZ
JEZUS
PRZEWÓZ
SCENA ŁOWIECKA
GERARD DOW
ABRAHAM I AGAR
MATKA Z DZIECKIEM
ZABAWA WIEJSKA
REMBRANDT Z ŻONĄ
PORTRET NIEZNAJOMEGO
ŚWIĘTA CECYLIA
ODRZUCONA PROPOZYCYA
POLOWANIE NA DZIKA
CÓRKA REMBRANDTA
FAMILIA ŚWIĘTA
TRĘBACZ
DZIEWCZYNA CZYTAJĄCA
MARYA MEDICIS
ZŁOŻENIE CHRYSTUSA DO GROBU
SFORZA, KSIĄŻE MEDYOLANU
SYMEON W ŚWIĄTYNI
ŻOŁNIERZE RZYMSCY
MAGDALENA
ŚWIĘTA FAMILIA
CHORA NIEWIASTA
KAROL I KRÓL ANGIELSKI
CÓRKA HERODYADY
STAJNIA
ZUZANNA W KĄPIELI
DENTYSTA
UCZONY
POŁÓW RYB
UCIECZKA DO EGIPTU
TRWOGA
SEN JAKÓBA
PRZĄDKA
GOSPODA HOLENDERSKA
WENECYA
PRÓBA MUZYCZNA
SYNOWIE RUBENSA
MARCIN ENGELBRECHT
KOTLARZ
SPOCZYNEK W UCIECZCE DO EGIPTU
KUŹNIA
ŚWIĘTY JERZY
WYCIECZKA
LIST URYASZA
AMOR
MADONA
RYBIARKA
JAKÓB I RACHELA
ŚWIĘTY SEBASTYAN
JÓZEF I JAKUB
ZABAWA WIEJSKA
MADONA
TARAS
FAJCZARZE
NIMFY
MADONNA SYXTYŃSKA
ECCE HOMO
BYDŁO
NARODZENIE JEZUSA CHRYSTUSA
PORTRET SALVATORA ROSA
POLOWANIE NA JELENIA
NAJŚWIĘTSZA PANNA
PRZEKUPKA
PUSTELNIK
POLOWANIE
KURNICZKA
WERONA
KRAJOBRAZ
KLASZTOR
WIDOK DREZNA

KARCZMA NIDERLANDZKA


Karczma Niderlandzka
Karczma Niderlandzka

DAWID TENIERS SYN

(Na drzewie, 2 stopy 5 cali szeroki, 1 stopa 8 ½ cala wysoki).

Do Dawida Teniersa, sielankowego malarza Flandryi, zastosować się dają te słowa Wirgiliusza: In tenui labor, et tenuis non gloria.

David Teniers, stary, urodził się w Antwerpii 1582. r. O jego rodzie i pochodzeniu nic nie wiadomo: dopiero go poznano w pracowni Rubensa, jego pierwszego nauczyciela. Bez wielkiej sławy, spokojnie malował on wielkie obrazy do pierwszych lat XVII go stulecia. Szczęśliwie bardzo kopiował Rubensa. Młodym jeszcze wyjechał do Rzymu, umiejąc dobrze władać pędzlem i ożywiać kolor. W Rzymie, zaraz po przybyciu, spotkał rodaka swego Elzheimera. Zaprzyjaźnili się ze sobą i pracowali razem, dzieląc się zarobkiem, ale Elzheimer oryginalniejszy i śmielszy, rychło wyniósł się nad Teniersa (ojca). Po dziesięcioletnim pobycie w Rzymie, Teniers wrócił do Antwerpii. Studyował on wszystkich mistrzów włoskich, ale wróciwszy do kraju, porzucił te nauki i prawidła dane sobie od Elzheimera; obejrzał się dokoła na rodzinną przyrodę; uderzyła go prawda i szczęrota w niej panująca, którą tak dobrze czuł jego przyjaciel, Elzheimer. Będąc raz na weselu, w okolicach Antwerpii, postanowił odmalować, na sposób Elzheimera, wszystkie te poczciwe i świeże, hoże postacie, wesoło śmiejące się wśród zabawy i tańca. Podziwiano bardzo to wesele wiejskie, mianowicie gruppy tancerzy; ale nikt kupić go nie chciał: amatorowie lękali się żeby sobie takim przedmiotem me skalać galeryi. Malarz ożenił się pod te czasy; porzucił więc ten rodzaj malowania, i jął się znowu kopiować wielkich mistrzów, ale niebawem powrócił do swojego. Zrozumiano nareszcie, że w sztukach, prawda równie ma swoję poezyę jak i fikcya. Sprzedawał więc dość dobrze swoje obrazki, przedstawiające wesela chłopskie, wiejskie uroczystości, jarmarki, kiermasze, alchemików i pijaków. Nie zebrał przecież majątku, a dzieciom tylko pędzel zostawił w puściznie. Dwóch miał synów: Abrahama i Dawida. Dawid odziedziczył talent po ojcu. Abraham był młodszym, i pewno zapomnianoby o nim, gdyby nie miał takiego ojca i takiego brata. Zostawił jednakże dowody zdolności swojej w Bruxelli, w gabinecie Karola Lotaryngskiego. Chwalono nawet obraz jego Konwersacya, dość oryginalny. Lecz ilużto malarzy, w Niemczech, Francyi, Holandyi i E landryi, miało talent a nie zyskało imienia! Czasy bardzo się teraz zmieniły!

Adam Elzheimer zaczyna galeryę małych obrazków natury, w których główną podstawą sielska prawda. Flamandcy malarze, między innemi Teniers (ojciec), wnoszą do Flandryi naukę tego mistrza; pracownia Halsa, gdzie się uczy Adryan Brfluwer, przepełniona jest rycinami z obrazów Elzheimera. Wiadomo zaś, że Teniers ojciec, i Adryan Brouwer, byli nauczycielami młodego Dawida Teniersa, który został królem malarzy w tym rodzaju.

Dawid Teniers (syn), urodził się w Antwerpii 1610. r. w pracowni ojca, gdyż ta była zarazem sypialnią, pracownią i salonem. Żaden z malarzy nie zaczął tak wcześnie uczyć się malować. W kolebce patrzył już jak ojciec malował. Jeszcze czterech lat nie skończył, kiedy ojciec zszedł go z pędzlem w ręku, z zabawną powagą Smarującego jakiś kiermasz nieskończony.

Rubens, odwiedzając w chorobie starego Dawida Teniersa, zatrzymał się trochę przy dwóch jego synach, Abrahamie i Dawidzie, siedzących nad robotą. Abraham spokojnie sobie malował, nie uważając na obecność znakomitego mistrza. Dawid, z niezmiernego wzruszenia, pędzel z rąk upuścił. Rubens, widząc że przestraszył chłopczynę, podniósł pędzel z ziemi, usiadł, i zaczął wielkiemi rysami malować na szkicu młodego ucznia. Byłato najpiękniejsza lekcya dla Dawida, gdyż Rubens, malując, każdy ryś objaśniał i usprawiedliwiał. Wszystko, co powiedział o sztuce kolorytu, o układzie i harmonii obrazu, na całe życie wyryte zostało w pamięci Dawida. Mawiał też później: „Gieniusz wziąłem od natury, smak od ojca, udoskonalenie od Rubensa. Niesłusznie przepominał o Brauwerze.

W piętnastym roku życia, Dawid Teniers malował już pejzaże w obrazach ojca. Zrodził się malarzem; miał wszystkie ku temu instynkta i popędy; na wszystko patrzył oczami artysty. ,,Wielką był pomocą ojcu, powiada prostoduszny Descamps, gdyż jeździł na ośle sprzedawać obrazy starca, w Amsterdamie albo w Bruxelli.“ Razu pewnego, spotkał na drodze wyrostka ośmnastoletniego, bardzo ubogo odzianego, który go zapytał dokąd idzie jego osioł.

- „Idzie drogą osłów, odpowiedział Dawid Teniers; widzisz że jest ci towarzyszem podróży” Tym wyrostkiem był Adryan Brauwer. Zadowolony śmiałą odpowiedzią Teniersa, Szedł z nim w dalszą drogę, zatrzymując się w jednych oberżach i żyjąc na jego koszcie.

Pokłóciwszy się o coś z Abrahamem, Dawid, gwiaździe swej ufając, otworzył własną pracownię, niedaleko katedry. Adryan Brouwer, dla którego pracownią była zwykle karczma, przeniósł się do Dawida. Byłto nowy dla niego nauczyciel, a bardzo żarliwy i bardzo oryginalny. Szczęściem, Dawid tylko w pracowni szedł za jego radą.

Powiadają przecież history dowodzącą że i Teniers nie wzdragał się chodzić do karczmy. Znajdował się w oberży w Oyssel, z paletą i pędzlami, zapewne wracając z jakich studyów na otwartem polu: nie miał pieniędzy, a jeść mu się chciało. Jakże wydobyć się z kłopotu i pogodzić worek z żołądkiem? Zaczął od śniadania, nie żałując sobie niczego. Kiedy siedział przy stole, ślepy żebrak, grający na flecie, stanął we drzwiach karczmy. Kazał żebrakowi stać spokojnie w progu. Po śniadaniu, zaczął go malować; we dwie godziny skończył obraz. Przejeżdżający tamtędy Anglik, lord Falstone, bo wówczas jak i dziś, Anglicy kręcili się wszędzie, ofiarował malarzowi trzy dukaty za ten obraz. „Tego tylko pragnąłem" rzekł Teniers. Z trzech dukatów, jeden dał żebrakowi, drugi karczmarzowi, a trzeci zostawił sobie. Uważano, i do tej pory jeszcze uważają ten obraz za arcydzieło Teniersa. Oddawna straconym on jest dla Europy. Skradziono go lordowi Falstone, a w 1804. r. pułkownik Dickson widział go w Persyi.

Teniers przez kilka lat walczył z nędzą. Zmuszony był jeździć i sprzedawać obrazy swoje, jak dawniej ojcowskie, w Bruxelli albo. Amsterdamie. Wahając się jeszcze w skierowaniu swego talentu, robił i wielkie obrazy religijne i małe rodzajowe. Skończył już rok dwudziesty życia, kiedy arcyksiążę Leopold spotkał go w pracowni Rubensa; mianował nadwornym malarzem i pierwszym kamer - lokajem. (Niektórzy biografowie powiadają że szambelanem). Od tej pory wszystko szło mu po myśli.

Koło tego czasu, zdarzenie jedno stanowczo wyrzekło o jego losie. Jeden z dworzan księcia, blizki ożenienia, zlecił mu wymalowanie Hymenu. Ponieważ szlachcic ten był zakochany, Teniers, dla zadowolenia go, użył wszystkich zasobów kwitnącego gieniuszu swego. Naśladował wdzięk, urok Correggia i koloryt Tyciana. Hymena zrobił tak pięknym jak Adonis starożytny : nigdy milsze kształty nie ożywiały się tak wabnym uśmiechem. Teniers nie przepomniał o pochodnia pochodnia miłości pewno nie świeciła nigdy takim blaskiem. Dniem przed weselem, Teniers zaprosił dworzanina do swojej pracowni. —„ Oto, rzekł, najpiękniejsze i najpowabniejsze marzenia moje.“ 

— Chybiłeś celu, mój bracie— odrzekł szlachcic, kiwnąwszy głową z niezadowolenia;— ja lepsze mam pojęcie o Hymenie; widzę go milszym i weselszym; tej figurze brak uroku, czarowności, którą czuję dobrze, choć wypowiedzieć nie mogę.— Jako dowcipny i rzecz znający człowiek, Teniers rychło się namyślił co zrobić.

— Masz pan słuszność, żeś niezadowolony z mojego obrazu , bo jeszcze nie wysechł; twarz ta wygląda trochę za pełno; zresztą, farby i koloryt mój przez czas stają się doskonalszem i, jak wszystkich wielkich malarzy. Pozwolisz pan, to mu przyniosę ten obraz za kilka tygodni? Ponieważ żenisz się jutro, masz co innego na myśli, nie patrzeć się na malowanego Hymena. Mierzaj mi pan, że jeżeli za drugiem widzeniem uznasz żem się omylił, to nie wezmę pieniędzy za robotę.

Szambelan nie miał nic przeciwko temu, wyszedł z pracowni do swojej narzeczonej. Byłato flamandka z hiszpańskiego rodu, godna pędzla Murilla i Rubensa; lecz ponieważ pod pięknością fizyczną moralnej piękności nie było, nazajutrz po weselu mniej już nęciła niż przed ślubem. Ale Teniers, rozsądnie rzeczy uważając, jeszcze się wstrzymywał; chciał żeby szambelan napatrzył się Hymenowi. Nareszcie, po trzech czy czterech miesiącach, poniósł obraz do mieszkania szambelana.

— Prawdę mówiłeś,-— powiedział tenże, popatrzywszy nań chwilę;— czas niezmiernie upiększy twoje malowidło. Ledwie poznać je mogę! Widać, że najlepsze obrazy muszą postać czas jakiś. Jakiegożto blasku nabrały te kolory! a pochodnia, jakże silnie teraz goreje! Wyznać muszę otwarcie, że obraz twój niezmiernie zyskał na wdzięku i piękności. Powiem  jednak, że Hymen ten trochę za wesoły i za swobodny, jakby Amor; a pamiętaj przecie żeś miał mi odmalować Hymena. Oko to za żywe, usta za rozkoszne. Hymen to bożek przedewszystkiem rozsądny, im więcej mu się przyglądam, tem lepiej widzę, żeś nie schwycił dobrze jego charakteru.

Doskonale, odrzekł Teniers; — jak przewidywałem, Hymen przeobraził się w pojęciu pana; kochanek stał się już małżonkiem. Dowiedz się tedy, że nie mój obraz, ale twoje wyobrażenia zmieniły się. Szambelan chciał się gniewać i ująć o honor żony; ale jakże walczyć przeciwko takiemu rozumowaniu? Ofiarował się zapłacić za obraz. „Nie — rzekł malarz— brakło mi dowcipu w tej sprawie; zaczekaj pan jeszcze kilka dni.”

Teniers wziął się do pracy nad arcydziełem dowcipu. Za pomocą perspektywicznego układu, zrobił wizerunek Hymenu, który wydawał się zachwycającym zdaleka, lecz zblizka brzydkim bardzo. Arcyksiążę Leopold, dowiedziawszy się o historyi tego filozoficznego obrazu, kupił go do swojej galeryi. Wszyscy, żonaci i nieżonaci, podziwiać go przychodzili. Dufresny, który opowiedział tę historyę z wrodzonym sobie dowcipem, tak kończy swój opis: „Książę kazał umieścić ten obraz w końcu galeryi, na wzniesieniu; żeby się dostać na to wzniesienie, trzeba było przejść stopień bardzo śliski; z tej strony stopnia obraz przedstawiał się w7 nęcących barwach; ale skoro ten stopień przeszedłeś, żegnajcie wdzięki; rzecz zmieniała się zupełnie.

Korneli Schiit pierwszy tę historyę podaje. “To najciekawsze — powiada on w swoim opisie,— że ten obraz Hymenu spowodawał ożenienie się Teniersa”, a to następnym sposobem. Korneli Schiit był jednym z opiekunów Anny Brueghel, córki Breughela de Velours. Mieszkała ona przy jego rodzinie, a że była piękna i ujmująca, lubił ją brać na przechadzkę, prowadził ją to do pracowmi Rubensa i Van Balena, drugich jej opiekunów, to na dwór arcyksięcia Leopolda, to robił z nią wycieczki w pola i na morze. Jednego dnia, kiedy jej pokazywał obraz Teniersa z tej strony śliskiego schodka, nadszedł nasz malarz. Po kilku słowach, o deszczu i pogodzie, o poezyi i malarstwie, Teniers nagle zapytał młodej dziewczyny; 

— Czy nie chciałabyś pani przejść za schodek?

— Dlaczegożby nie, — odrzekła może nieoględnie.

— Chwytam panią za słowo; — rzekł Teniers podając rękę. Anna Breughel zarumieniła się i przejść nie chciała. Korneli Schut uważał to raczej jako poeta, a nie jako opiekun. „ I czemuż nie miałabyś przejść?—rzekł z uśmiechem. — Nie widzę, po co,—rzekła już śmielej,— kiedy za schodkiem zmienia się efekt i kolor obrazu? Dla pani i dla mnie nigdy się nie zmieni! — zawołał żywo młody arty sta/’ Teniers ukłonił się zgrabnie i odszedł już zakochany. Nazajutrz, po wielu zachodach, przybył do pracowni Kornela Schiita, który malował dwukolorowy obraz w girlandzie kwiatów Seghersa. „Panie Korneli, — rzekł Teniers, — powiedz jaki Sposób najlepszy do pozyskania serca kobiety? Pisz wiersze, — odrzekł malarz-poeta. Alboż się kochasz? — Szalenie ! arcyksiążę myśli nawet, żem rozum stracił z miłości. — Wolnoż wiedzieć w kim, panie Dawidzie Teniers? — Domyślasz się zapewne 9 odrzekł młody malarz. Ah! gdybym umiał pisać takie wiersze jak pan! — Ja nie rozrządzam ręką Anny Breughel; ma ona jeszcze dwóch opiekunów, Rubensa i Van Balena; zresztą, wiem że to z silną duszą kobieta; pójdzie za tego, kogo sobie upodoba” Teniers, w kilka dni potem będąc u Rubensa, zapytał go także, czem najlepiej ująć sobie kobietę? ,,Pochlebiającym jej portretem” — odpowiedział wielki malarz. — Ach, czemuż nie posiadam twego gieniuszu! zawołał Teniers z westchnieniem; lecz czyż można znaleźć co piękniejszego nad Annę Breughel? — Kiedy to o Annę Breughel chodzi, idź do naszego poważnego przyjaciela Van Balena; on filozof wystygły z namiętności tego świata, najlepiej cię oświeci w tym względzie.” Teniers udał się natychmiast do pracowni starego malarza. Zastał go malującego kopię z wielkiego obrazu Święty Jan nauczający w pustyni. Teniers widywał go często w pałacu arcyksięcia; odrazu więc przystąpił d o rzeczy; „Czem najłatwiej ująć sobie kobietę? — Kochaniem, odpowiedział Van Balen. — Może masz słuszność, rzekł na to Teniers; jednakże uwielbiam Annę Breughel, a ona nie postrzega nawet miłości mojej”.

Trzej opiekunowie kolejno badali Annę Breughel, która wcale nie zapomniała Dawida Teniers. Zdanie Van Balena pokazało się najtrafniejszem. Opiekunowie złożyli radę, położono na szali talent Teniersa i majątek Anny Breughel, dowcip jednego i wdzięki drugiej. Po wielu sprzeczkach, zgodzono się na małżeństwo. Kochanków zaproszono na wieczerzę do Rubensa; żartowano trochę z ich zakłopotania; po wieczerzy powiedziano Teniersowi, że ma podpisać kontrakt ślubny Anny Breughel, jako naśladowca dziada jej, starego Piotra Breughel. W istocie aktuaryusz wszedł do sali, i posadzono go przy stole. Rozwinął on pargamin, zaciął pióro i zaczął czytać układ między przyszłymi małżonkami. Dawid nie wątpił już o swojem szczęściu i ofiarował podpisać się obu rękami. Ta umowa ślubna, zachowana w archiwach antwerpskich, spisana była na korzyść żony przeciw mężowi. Powiedziano w niej, że w razie śmierci Anny Breughel, dzieci jej odziedziczą nietylko cały jej posag, ale i cały majątek dorobkowy. Umowa wykonaną została co do słowa. Opiekunowie, chociaż artyści, urządzili wszystko jakby najbieglejsi prawnicy.

Małżeństwo odbyło się w kilka dni potem. Arcyksiążę Leopold w dzień ślubu podarował Teniersowi medalion z portretem swoim, na złotym łańcuchu. Dobra to była wróżba, bo to małżeństwo było pasmem kwiatów dla Teniersa. Anna Breughel zawsze miłą i słodką była dla niego, powiła mu czworo dzieci, nie przestając kochać go jak pierwej; on także kochał ją gorącą miłością, słowem, Hymen widzieli tylko z tej strony śliskiego schodka

W pierwszych latach po ślubie, Teniers mieszkał ciągle w pałacu Leopolda, pracując wyłącznie prawie dla hiszpańskiego króla. Monarcha ten tak polubił roboty Teniersa i jego sprawność, że kazał zbudować osobną galeryę na jego dzieła. Zrazu, Teniers kopiował tylko wielkich mistrzów flamandzkich i włoskich. Wkrótce, uprzykrzywszy sobie niewolnicze kopiowanie, naśladował ich tylko; naśladownictwa te wielką zyskały wziętość; przekładano je nawet nad wzory ; szczególniej doskonale udawało mu się naśladować Rubensa, tak , że się nieraz mylono i brano jednego za drugiego. Kopie te rytowano pod jego kierunkiem; ryciny, zebrane w ogromny tom in-folio, ciekawe są do studyowania. 

Teniers pojął, że do tej pory gieniusz swój oddawał tylko w posługę zyskowi i mistrzom, których naśladował; zapragnął więc zostać malarzem-twórcą. W swobodniejszych chwilach, pomny nauk starego ojca swego, brał sceny z potocznego życia, z natury, i malował kilku dorywczemi rysami. W końcu, całkowicie porzucił wielkie przedmioty, i gieniusz swój czysto flamandzki, zamknął w flamandzkim widokręgu. Znudziły go obrazy pokutników, męczenników i świętych, bo takich obrazów nie spotykał nigdy na drodze życia. Dość już mistrzów poświęciło pędzel katolickiemu kościołowi; należało wziąć się do przedstawiania ludzkiej istoty w innem pojęciu, w prawdziwszym charakterze. Kiedyś malarstwo jest zwierciadłem, dlaczegóż nie odbijać w niem rzeczy widomych, nie tylko same wymarzone i idealne? Obraz szczerego wesela, radości prostodusznej, rzeczywistego życia, godnym jest sztuki; proza winna się podobać tak jak i wiersze. Teniers tak rozumował i miał słuszność. Możnaby mu wprawdzie odpowiedzieć, że malarstwo, jak poezya, jest córą nieba, że zstępuje na padół, dlatego tylko, aby wznieść się wyżej, że posłannictwem jego boską mową przemawiać do duszy, że ma nauczać i ujmować; ale jakże zarzucić Teniersowi że się mylił, ciesząc się weselem chłopków i ludu.

Brauwer i Craesbeke wybrali w Antwerpii wszystkie oryginalne postacie marynarzy i pijaków; nie było karczmy, szynku, komicznej figury, żeby jej kilkakrotnie już nie przedstawili. Dawid Teniers pragnął utorować sobie inną, odrębną drogę; nie wyprawiał się przecież daleko. Między Malines i Antwerpią, we wsi Perek, był do sprzedania zamek Trzech Wież, stary gmach gotycki, godzien pomieścić malarza. Dawid Teniers, będący książątkiem między flamandzkimi malarzami, śmiało zamek ten zakupił i postanowił tam przepędzić życie wśród zajmującej przyrody. Dobrze wybrał, bo wszystko: ostro wybiegłą dzwonnicę, łąki, stawy, malownicze zagrody, skrzypków, pijaków, wszystko za czem gonił, Teniers znajdował w Perek i okolicznych wioskach. Wielki dom prowadził, trzymał liczną służbę i bogate zaprzęgi. Zadziwi to pewno niejednego, że prawie zawsze studyował tańce i hulanki karczemne z karety. Nie szedł w tern za przykładem swego przyjaciela, Brauwera, który pił i tańczył z modelami swemi.

WESELE CHŁOPSKIE
WESELE CHŁOPSKIE

Do zamku jego zjeżdżano się na polowania najpiękniejsze; arcyksiążę Leopold, książę Oranii, książę Malborough, biskup Gandawy, Don Juan Austryacki i wiele innych dostojnych osób, zjeżdżało się do niego. Don Juan Austryacki nie jedno lato przepędził w zamku Trzech Wież, ucząc się malować i bratając się z Teniersem. Na pamiątkę dobrej i szczerej przyjaźni, odmalował on pracowicie portret synka Teniersa.

Teniers nietylko w samej Flandryi i Holandyi słynął; królowa Szwedzka Krystyna, pisywała do niego i przysłała mu wizerunek swój w medalionie wysadzanym najdroższemi kamieniami; Francya, Niemcy i Włochy, dobijały się o jego dzieła. Gdzieniegdzie jednakże zaprzeczano mu talentu; znane jest wyrażenie Ludwika XIV. „Weźcie mi precz z oczu te koczkodany!“ rzekł ten władca, spostrzegłszy w swoim pokoju kilka grotesków Teniersa. Wyrażenie to nie potępia ani Ludwika XIV, ani Teniersa. Wielki król, patrząc zawsze na samych tylko dworaków w długich perukach, pysznych koronkach i haftowanych sukniach, nie mógł uwierzyć, że znajdują się gdziekolwiek, chociażby i we Flandryi, takie istoty ludzkie, jak w obrazach Teniersa. 

Jednakże ten wielki pan i malarz nie zawsze z karety studyował naturę; na kiermaszach widzimy go czasem siedzącego w rogu wiejskiego stołu, koło żony i dzieci swoich, śledzącego przenikliwem okiem wszystkie zmiany fizyonomij i typów pijących około niego; nieraz nawet nalewał kubki modelom swoim, ale białą i wzgardliwą ręką, dziwnie odbijającą wśród tego bachusowego ruchu.

Wystawne życie, dwa razy przywiodło go do upadku majątkowego. Za pierwszym razem wziął się tylko do pracy po nocach; jednakowroż nie zmniejszył dlatego stajni swojej, ani nie odprawił żadnego służącego; przyjmował i ugaszczał po staremu dostojne osoby ze wszystkich stron Europy, które w zamku Trzech Wież po królewsku podejmowano. Pracą naprawił stan swego majątku. Zapewniają, że w ciągu jednego roku odmalował trzysta pięćdziesiąt obrazów. Ale tak mnogiem tworzeniem zniechęcił sobie kupujących, i dzieła jego spadły w cenie; wiele obrazów wisiało na złoconych ścianach jego pracowni, daremnie wyglądając nabywcy. Mówią że wtedy, nie wiedząc już jak wydostać się z kłopotu, Teniers, zmówiwszy się z żoną i dziećmi, udał się za umarłego. Wzniesiono mu nagrobek w ogrodach. Anna Breughel przywdziała żałobne suknie; słowem tak doskonale odegrano komedyę, że osiągnięto cel zamierzony. Obrazy Teniersa w czwórnasób podniosły się w cenie; widząc to, Teniers wyszedł z pracowni i znów prowadził okazały tryb życia. Lecz czyliż można dać wiarę tej powieści? Teniers, szczerze religijny, nie poważyłby się nigdy odgrywać komedyi śmierci; a nadto, Anna Breughel, uwielbiana i godna uwielbienia żona, czuła i pobożna matka, nie zechciałaby pewno kalać tak świętokradzko łez wdowieństwa.

Dawid Teniers odmalował kilka kart z życia swego na zamku Trzech Wież. Jeden z najpiękniejszych jego obrazów, niezmiernie chwalony w XVIII wieku u księcia de La Vallike, przedstawia go z rodziną, siedzącego na zamkowym tarasie. Strój jego z hiszpańska flamandzki. Gra na wiolonczelli z wdziękiem i tęsknotą. Anna Breughel trzyma przed nim otwartą książkę z nutami. Najmłodszy synek figlarnie rozsiada się między nim i; starszy, dwunastoletni chłopak wychodzi z zamku, niosąc szklankę i dzbanek. Abraham Teniers dumnie w płaszcz zawinięty, w kapeluszu, poważnie przypatruje się temu obrazowi. Małpa siedząca na murku, z zajęciem słucha muzyki. Żona Teniersa bardzo skromnie ubrana; włosy spadające w pierścieniach, róża przy piersi i czuły uśmiech matki, oto strój cały.

Inny obraz, Cyganka wróżąca, przedstawia Annę Breughel, słuchającą przepowiedni strasznie brzydkiej cyganki, która trzyma ją za rękę. Scena dzieje się w polu. Teniers stoi obok żony. Z jednej strony tej grupy, syn jego odbiega za dużym wyżłem; z drugiej, cyganie oczekują na swoję towarzyszkę. Wszystkie postacie są bardzo wyraziste. Żona Teniersa widocznie powątpiewa o przepowiedniach starej sybilli, która wróży jej zapewne długie życie i śmierć piękną, świetne miejsce w tym i przyszłym świecie. Owoż, Anna Breughel koło tego czasu umarła.

Około zamku Trzech Wież, znajduje się mnóstwo malowniczych krajobrazów", ale Teniers poświęcił mu osobny obraz. Jestto stare zamczysko, bez charakteru i bez stylu żadnego, jednakże jakaś okazałość patrzy z nierównych i ciężkich wież jego. Okala go staw, przesiany trzciną i wodnemi kwiaty. Teniers z żoną i dziećmi stoi na moście. W innym obrazie odmalował siebie w łódce na stawie. Abraham Teniers odmalował w zamku Trzech Wież portret brata swego Dawida. Pomimo bogatego hiszpańskiego stroju, włosów zwiniętych w pierścienie, zgrabnego wąsika, krezy, honorowych łańcuchów, mankietek koronkowych i kawalerskich ostróg, wygląda zawsze na bogatego flamandzkiego chłopa.

W połowie zawodu stracił ukochaną żonę. Żałował jej niezmiernie. Zamek Trzech W ież, tak niegdyś wesoły i szumny, stał się teraz rozległym i zimnym grobem. Natura, zwykła pracownia Teniersa, przemawiała do niego już tylko wdziękami i cnotami Anny Breughel. Ponieważ wedle umowy ślubnej, po śmierci żony cały majątek miał oddać dzieciom, został znowu ubogim. Dzieci nie byłyby żądały spełnienia warunków" kontraktu; ale Dawid Teniers chciał w ciągu roku żałoby oddać im całe mienie, powiadając, że nie chce żyć z majątku sierot. Wystawiono więc na sprzedaż zamek Trzech Wież. Nabył go radca brabanckiego parlamentu, zobowiązując się wypłacić jego szacunek dzieciom malarza, za dojściem ich do pełnoletności. Teniers przeniósł się do Bruxelli, a wybrał się bardzo skromnie. Zachował sobie jednak konia, nie mógł bowiem malować tylko dopiero po powrocie z przejażdżki w pole. Zaledwie chciano wierzyć w to przeobrażenie. Naturalnie, że obrazy swoje musiał sprzedawać za połowę dawniejszej ceny. Nie śmiano targować się z możnym panem; z ubogim malarzem rzecz szła inaczej. Zresztą fortuna, niestała w swych łaskach, nie lubi do jednych uśmiechać się twarzy. Teniers żył samotnie; wszystkie myśli zwracał ku cieniowi drogiej Anny i ku religii.

Dawid Teniers zaczął lubować sobie w tej tęsknocie i życiu żałobą przejętem; wziął się do pracy z młodzieńczym zapałem, kiedy romansowe zdarzenie wróciło go do dawniejszego życia. Kilkakrotnie już, w konnych wycieczkach, jeździł marzyć w okolice Percku, pod zamek, przypominając dawne dni miłości i sławy. Jednego wieczora postrzegł, przez kraty ogrodu, młodą kobietę spacerującą, podobną cokolwiek z rysów do Anny Breughel. W słodkiem zadziwieniu puścił wodze koniowi. Gorejącem spojrzeniem ścigał zatem ułudnem zjawiskiem, co jako sen przeszłości migało mu przed oczyma. 

Młoda kobieta w tej chwili prawie znikła w ciemnej ulicy, prowadzącej do zamku. Teniers patrzył ciągle, to na zamek, to na staw, to w ciemną ulicę. „Poczciwa Anno, nie umarłaś więc dla mnie,” rzekł smutnie , ale z przeczuciem szczęścia. „Nie, nie, nie umarłaś, — mówił dalej. Wszędzie cię spotykam, pod terai drzewami, na tej łódce, co nas szczęśliwych kołysała”. Tak zadumany, biedny malarz nie postrzegł, że i koń jego wpadł na wspomnienia, i zwolna kroczył ku stajniom zamkowym. Teniers dopędził go na moście, i ujął za cugle z westchnieniem: „Mój kochany, niewolno nam już zajeżdżać do tego zamku’’.

Tego wieczora Teniers smutniejszy jak zwykle wrócił do siebie. „Pocóżem sprzedał ten zamek? wołał cierpko: tam byłbym przynajmniej bliżej mej drogiej Anny; zdawałoby mi się że ją widzę i słyszę jeszcze. Nazajutrz, nie mógł się wstrzymać i znów pojechał do Perek. Radca spotkawszy go nad stawem, prosił żeby wstąpił do zamku i gościł w nim jak we własnym domu. Przedstawił go córce swej, Izebelli de Fresne; byłato piękna blondynka, biała i młoda, a nudziła się w samotności, chociaż na zamku. Czułe i szczere jej spojrzenie Annę Breughel przypominało. Teniers został nią oczarowany. Malowała cokolwiek; malarz ofiarował jej dać lekcyę w dawnej pracowni swojej. Tymczasem powstała straszna nawałnica; radca zatrzymał więc Teniersa, który nie skarżył się wcale na tę okoliczność. Wieczerza poszła wesoło. Biednemu malarzowi zdawało się prawie, że powrócił do dawnej świetności. Do obrazu brakło mu tylko słodkiej twarzy Anny; lecz Izabella de Fresne także nęciła go wdziękiem. „Co za dziwna myśl skłoniła cię do opuszczenia tego zamku ? rzekł radca pod koniec wieczerzy. Uczyniłeś to dla powiększenia spuścizny dzieci, wiem o tem , lecz to za daleko posunięta miłość ojcowska. Takiemu jak twój geniuszowi, trzeba pałacu na mieszkanie. — Moim pałacem natura, rzekł malarz, zazdrosnem wodząc okiem po złocistych obiciach zamku Trzech W ież. — Najgoręcej bym sobie życzył, panie Teniers, mieć cię tu każdego lata. — Prawdziwym zaszczytem byłoby dla mnie, panie radco, żyć w tak dobrem i tak pięknem towarzystwie; ale minęły dla mnie czasy zabaw i szczęścia. Byłem wielkim panem i malarzem; dziś jestem tylko malarzem; radość i pociecha moja na palecie. Będę jeszcze malował szczęście, ale szczęście drugich”. Mówiąc to, Teniers czule spojrzał na Izabellę. Dziewczyna zarumieniła się, spuściła oczy i na inny tor zwróciła mowę. 

Nazajutrz, Teniers w stał ze świtem by wrócić do Bruxelli; ale że koń jego jadł jeszcze obrok, wyszedł pochodzić nad ulubionym sobie stawem. Banek był bardzo świeży i pogodny, lekki wietrzyk spędzał mgły zponad łąk Vilvorde. Po wczorajszej burzy, pola tchnęły wonią ziół i kwiatów; wschodzące słońce bieliło szczyty wież i drzew wierzchołki; słowem, ranek był pełen miłości i nadziei. Teniers oparł się o pień wierzbowy i poglądał to na staw, to na zamek. Zatopił się w drogich wspomnieniach, aż nagle podnosząc po raz dwudziesty może oczy ku oknu, z którego Anna wyglądać zwykła w piękne wieczory, ujrzał jej obraz jakby cudem ukazany. To istnie ona, to jej jasne włosy, długiemi spadające pierścieniami; to jej zamyślona twarzyczka i uśmiech szczerotą tchnący. Już chciał wyciągnąć ręce, kiedy poznał, że to Izabella de Fresne. „Niestety! — zawołał spuszczając smutnie głowę, — to nie ona, a przecież!...” Wróciwszy do zamku, wsiadł na konia i odjechał powoli. Przez cały tydzień nie mógł zrobić nic dobrego. Chciał odmalować portret Izabelli de Fresne, ale to siły jego przechodziło. Ledwie naszkicowany, portret ten przypominał mu i Annę Breughel i Izabellę de Fresne; dwa te cudne obrazy na zawsze splotły się w jego widzeniu. Szukał rozrywek, lękając się żeby w miłość nie popaść. Pojechał do Francyi, wybrał się nawet do W łoch; lecz zaledwie dojechał do Lyonu , bo go miłość wstecz wróciła. Za przyjazdem do Bruxelli, zastał list od radcy, który się żalił że o nim zapomina. „Przybywaj pan do nas, pisał radca nawet wieśniacy tutejsi radzi go oglądać, kłopoczą się o pana swego, a moja córka Izabella powiada, że za mało jest jednej lekcyi malarstwa, nawet od takiego jak pan mistrza.” Teniers natychmiast pojechał do Perek Badca prosił go i nalegał uporczywie aby resztę lata przepędził w zamku. Teniers roztasował się w nim na los, nie wiedząc czy jest szczęśliwszy, kiedy od Izabelli daleko, czy kiedy ją ciągle widzi.

Przypadkiem zapewne, Izabella wzięła niedawno do usług jednę z ulubionych pokojówek A nny Breughel; było to nowe złudzenie dla biednego Teniersa, który spotykając ją , chciał się zawsze pytać gdzie żona, czy na przechadzce, czy na stawie, w ogrodzie czy na łąkach. Dziewczyna ta, ze zwyczaju pewno, nową panię swoję ubierała tak jak dawną : dawała jej te same stroje na głowę, takież pióra do kapelusza, takież koronki i kolorów tych samych dobierała. Teniers często zamyślał się na widok tego żyjącego wspomnienia, słodkiego choć smutnego. Nieraz, całując ręce Izabelli de Fresne, chwytał w ułudzie minione szczęście. Codzień nowe wykrywał podobieństwa; wczoraj ręk a, dziś noga; jutro, gdy zaśpiewa, zawoła w uniesieniu: „To Anna, to jej głos!" Trudno potężniejszego złudzenia; ledwie też nie oszalał. W pewnych godzinach uciekał szybko z zamku, obawiając się, że nie potrafi serca utrzymać na wodzy. „Cóż ci jest, gościu miły? — pytał go radca zdziwiony niespokojnem jego roztargnieniem; — czyż ci się nie podoba tutejszy tryb życia? Wyglądasz tak , że się wstydzić muszę za naszego kuchmistrza - Nic mi nie jest, — odpowiadał Teniers; — wspomnienie tylko, żal jakiś mnie dręczy.”

Jednego wieczora, po zachodzie słońca, kiedy malarz siedział nad brzegiem stawu, i nogą otrącał trzcinę, wywołując na pamięć mile obrazy, Izabella de Fresne ze służącą przemknęły się w szarej łódce. Noc rzucająca już lekką przysłonę, mgliste marzenia, wielki pies płynący za łódką, jak w szczęśliwe czasy, tak opętały. Teniersa błogiemi wspomnieniami, że już się uhamować nie mógł. Łódka dotykała trzciny; zerwał się w uniesieniu: - “Anno!, Anno!” - zawołał. Przebacz mi, Izabelo - rzekł upamiętawszy się zaraz, padając do nóg pięknej dziewczynie. 

— Niechże będzie Anna Breughel dla ciebie, jeżeli chcesz, rzekła ujmująco.”

Domyśleć się łatwo, że piękna Izabella, cokolwiek romansowa, pokochała Teniersa; ze ujęta żalem jego po Annie Breughel, postanowiła osłodzić mu życie, i zająć powoli przez zręczne złudzenia, miejsce tej ubóstwianej kobiety.

We trzy tygodnie potem Teniers ożenił się z córką radcy, który daremnie opierał się te mu. Zamieszkał znowu w zamku i wrócił do dawnego, szczęśliwego trybu życia. Izabella de Fresne, zachwycona jego gieniuszem sielskim i układnem obejściem ujęta, kochała go do śmierci. Wiedziała, że jest mu tylko przypomnieniem pierwszej żony; lecz miasto żalić się i gniewać o to, przejęła powoli wszystkie nawyknienia i zwyczaje Anny Breughel, w szlachetnym zamiarze aby Dawid w ciągłem zostawał złudzeniu. To też Teniers, rad że znalazł tak miłą towarzyszkę, kochał ją za nią i za Annę Breughel.

Umarł mając przeszło lat ośmdziesiąt. Żył na ustroniu, w Bruxelli, zawsze gorliwy w pracy. Śmierć jego spokojną i cichą była. Jeden z synów jego, z zakonu Reformatów w Malines, zamknął mu powieki. Za sprawą tego syna , stał się on dobrym i przykładnym katolikiem. Dla klasztoru w Malines odmalował dziewiętnastu męczenników w Gorkum. Syn ten opisał życie ojca, przeplatając opis modlitwami i litaniami.

Pochowano go w chórze kościoła Perek, pod dzwonnicą, która w obrazach jego rysuje się na wszystkich horyzontach. W niedzielę praprawnuki chłopów, których wesołe pohulanki odmalował, przechodzą po marmurze jego grobowca z szczerym uśmiechem tęsknoty.

Roboty Teniersa są wszędzie, prócz Amsterdamu, jego rodzinnego miasta. Któż nie podziwiał, z uśmiechem błogiego zadowolenia, jego graczy w kule, w kręgle, w karty, jego wystrojonych zalotników palących cholewki do wiejskiej dziewoi, przy fajce i sztofie piwa; jego zagłuszających muzykusów, jego rybaków, alchemików głębokich, jego karczmarzy, których sama postać już za szyld służy, jego wesołych szyneczków, zakopconych karczem, sal tańca, jego wnętrz i domostw, do którychby się tak serdecznie weszło; któż nie podziwiał jego scen chłopskich, kiermaszów, wiejskich hulanek, godów, wesel na których bawią się tak doskonale, tak serdecznie.

Powiedzieć można, że Teniers malował wszystko co widział. Ani jedna oryginalna postać nie uszła mu zprzed oka, skoro ją raz zobaczył; a przyroda dawała mu natchnienie we wszystkich porach i wejrzeniach swoich. Galerya jego, która jak sam wyznaje, ciągnąćby się mogła ze dwie mile, nie zaleca się przecież zbyt wielką rozmaitością; jest to jeden obraz z różnych punktów widzenia studyowany. I tak, w zabawach jego, widać zawsze tancerzy hulających szalenie, bijących się, pijaków, co wraz z próżnemi beczkami zataczają się po ziemi, jaki znowu pijak, zaganiając kaczki, jak to mówią, siada gdzie w kącie, żarłoki stół obsiadają, muzykusy na skrzypcach albo na flecie, wybijają takt szklankami, nakoniec bywa tam gromadka wielkich panów, która przygląda się temu jakby teatralnemu widowisku. Dowodem tego dołączony tu obraz: Wesele chłopskie. (Na płótnie, 7 stóp 8 cali szeroki, 4 stóp ośm cali wysoki). Niektóre mniejsze obrazki tego mistrza, mało wprawdzie znane, może nawet pogardzane, więcej mi się podobają niżeli te wieczne pijaki. I tak, Cyganka w połogu, Sabbat, Samotność i kilka innych, dowodzą, że Teniers miewał szczęśliwe natchnienia poezyi. Błędną i koczującą cygankę, najczęściej niebo za jedyne schronienie mającą, doskonale pojął artysta; rodzi się ona w wydrążeniu skały, w jaskini, co jest kolebką jej i grobem. Całą jej nędzę wyraził z zatrważającą prawdą. Sabbat, to fantazya w rodzaju pomysłów Callota. Samotność jest rzeczywiście mitrzowskiem dziełem. Widać tam opuszczone zwaliska pod niebem posępnem, pastucha pędzącego owce, rozpadlinę między nagiemi skałami, trzech samotników zgiełkliwie dysputujących o dobrodziejstwach samotności. Ale Teniersa poezya jest przedewszystkiem wesołą. Filozofia jego zawsze w karczmie zasiada. Obraz który on nazwał Szkołą flamandzką, ma być prawdziwą nauką życia. Owóż, nauczycielem w tej szkole jest namiętny pijak; uczniom wykłada swe zasady siedząc na beczce. Jedną ręką trzyma sztof wysoki, drugą fajkę; upaja się odrazu piwem i fajką, a jeszcze strzela okiem przez szyby za przechodzącą Magdą. Uczniowie, godni takiego mistrza, uczą się grać w karty i zalecają karczmarki; to u nich elementarna nauka.

Teniers był tylko dowcipnym rysownikiem, zostawił przecież obrazy zalecające się rysunkiem szlachetnym. Ale jakże rysunkowi zachować wzniosłość, kiedy się bierze z natury wszystko co niema piękności ani charakteru, kiedy się odrzuca wielkość dla dokładności? Studya robił czarną kredą i ołówkiem, nie są one wypracowane. Dziwić się przychodzi, że kilku śmiało rzuconemi rysami tak doskonale chwytać umie wyraz każdej rzeczy. Zrobił on kilka rycin, bardzo rzadkich, aqua fortis, między innemi gody wiejskie; ale te ryciny nie mają ani dowcipu Callota ani barwistości Rembrandta.

Teniers, przekładając nad wszystko koloryt Tyciana i Rubensa, dowiódł, podobnie jak i ci mistrze, że można wydobyć wielki efekt w obrazie, bez użycia wielkich sprzeczności. W obrazach jego światło-cień tak naturalnie się nastręcza, jak gdyby o nim artysta ani pomyślał. Niektóre jego sceny rybackie, myśliwskie, karczemne, całe w świetle, zadziwiają efektem; badając je, poznajemy zaraz, że nie dochodzi do tego użyciem sprzecznych kolorów, ale prawie zawsze samem ich mieszaniem uzyskuje dokładne ustopniowanie planów i jednolitość ogółu. Jeżeli chce jasne wydać na tle jasnem, łagodzi co w tle zbyt jaskrawe, powlekając niebieskawemi tonami, to jest parą powietrzną, a potem drugie jasne wysuwa naprzód, wzmacniając jego natężenie ciepłemi i złotawemi tonami.

W szystkie jego obrazy zalecają się wielką lekkością kolorytu; w niebach jego czuć przepływ powietrza. Malował najprzód wszystko jednym kolorem, znacząc miejsca rozmaitych tonów; następnie kładł światła, potem cienie wybijał. Nieprzyjaciele głosili, że obrazy jego nie mają trwałości, że są tylko lawowane zafarbowanym olejem. Dawid Teniers przez kilka lat słuchał zdania nieprzyjaciół. Kilkakrotnie przeciągał farby, przez co obrazy jego wiele traciły, robiły się ciężkie, szare i rudawe. Widząc to, Rubens zwrócił Teniersa do pierwszej metody. ,,Nakładaj światła ile ci się zdawać może, powiedział do niego; nigdy zawiele nie będzie, ale w cieniach zachowuj przezroczystość tła ”.

Pejzaże jego doskonale przypadają do figur; czuć że drzewa stoją przy karczmach, nie słychać w nich świergotu ptastwa. Malował on lada drzewo, lada chłopa, nie zakrywając błędów przyrody, a każde jego drzewo niestosownem byłoby w parku. Jednakże liście łatwo robione, powietrze dobrze w nich igra. Odala i horyzonty jego przypominają zawsze okolicę zamku Trzech Wież; nieba jego lekko i z ogniem traktowane, oddala utykają dopiero w nieskończoności, ale wybór i smak w nich nielepszy jak w drzewach. Teniers nie czekał aż poetyczna chmura nasunie się, lecz malował wręcz niebo, jakie mu się trafiło.

Lekki jego pędzel z cudowną śmigał szybkością; wiele jest obrazów, zwanych Poobiedzia Teniersa, gdyż zaczynał je i kończył za jednym razem. Pewnego razu poprowadził Don Juana Austryackiego na jakąś wiejską zabawę. Don Juan wracał podochocony, mówiąc o wesołych scenach którego ubawiły, a najbardziej unosił się nad piękną karczmarką. Po wieczerzy, Don Juan spać się położył, a Teniers wziął się do pędzla. Nazajutrz, budząc się, Don Juan z zadziwieniem ujrzał przed sobą wczorajszą zabawę, odmalowaną z uderzającą dokładnością. I o karczmarce nie przepomniano; uśmiechała się ona do bohatera białemi ząbkami i różanemi usty, którychby się żadna piękna pani nie powstydziła.

Teniers pilnował prawdy w najdrobniejszych szczegółach, nawet podrzędnych; w obrazach jego wszystko jest w harmonii, jak w naturze. Oddawszy wyraz twarzy pijaka, wiernie maluje kapelusz jego, spodnie, trzewiki, fajkę i dym z fajki; niedość na tem; po osobie idzie miejsce sceny. Jakiż to ruch w karczmie, żeby mu podać dzban piwa! Jak te drzewa w porę ocieniają ławę na której usiędzie!

W ielka jego sztuka w tem, że dobrze chwytał wszystkie fizyonoraie. W obrazach jego, na pierwsze wejrzenie, słychać nietylko dźwięk trącanych kufli, ale i rozprawy pijących. Ten rozumuje tam ten opowiada, jeden mówi o karczmarce, drugi prawi o polityce. Każda osoba u Teniersa inaczej się śmieje, inaczej mówi, pije i pali. W wiejskich jego zabawach i godach zadziwia taka rozmaitość. Zbogacony chłop inaczej tam tańczy od chudego pachołka. Od razu poznać ruch dostatniego pana lub bakałarza w niderlandzkiej opończy! Wszystkie odcienia dowcipnie są wydane. Magda nie tak podkasuje spódnicy jak Jagna, Baśka nie tak się śmieje jak Maryna. Widać dobrze że to nie są figury wymyślone według fantazji malarza, ale wiernie wystudyowane. Każda ma swoję rolę, swoje znaczenie; niczego tam nie brak do całości i komedya w każdym punkcie doskonała.

Pomimo uderzającej dokładności, Teniers nie wykończał dzieł swoich cierpliwie i starannie, jak Gerard Dow, który raczej naśladował niewolniczo niżeli malował. Teniers przedewszystkiem chciał malować i to swobodnie, bez żadnego służebnictwa. Gdyby chłopi i pijacy jego nie istnieli, to byłby ich utworzył. Wszakże i tak zdaje się, jakoby z jego mózgu powstali. Jakkolwiek religijny i często zimny naśladowca natury, Teniers jest oryginalnym malarzem; to też od razu odróżnić go można od wszystkich jego uczni, którzy przecież chwytali biegle charakter prawdy.

Teniers wielkim był nieukiem, chociaż znaczną część życia spędził wśród wyższego świata. Ciekawe są jego anachronizmy. Prawie nigdy nie wyjeżdżał z Flandryi, nie mógł też pojąć, że niebo i natura w innych krajach odmienne mają tony i charaktery. Człowiek nawet niezmiennie był jednaki w jego pojęciu. Kilka religijnych jego obrazów, jak Święty Piotr zapierający się Chrystusa, przypominają zupełnie Flandryę i Antwerpię; grają tam w karty, podobno nawet fajki palą. Żołnierze istne flamandy, i z twarzy i z ubrania. Kto wie czy Teniers nie chciał przełożyć na flamandzkie wzniosłego poematu Passyi. Syn marnotrawny jest także przekładem na flamandzkie; miasto czystego nieba Izraelju oddychamy tam mgłami Holandyi. Syn marnotrawny, ubrany jak ludzie rzadko widujący słońce; na wszetecznicach nie widać izraelskiego pochodzenia. Jedna z nich nawet bardzo podobna do Anny Breughel. 

Teniers niemal pierwszy, co najszczerzej malował samą naturę, jak jest, bez kłamania i ozdób. Nie jeden potępia wzgardliwie dzieła, w których sztuka nie zachowuje ani wielkości, ani szlachetności. Jesteśmy zdania, że gieniusz wszędzie i we wszystkiem godzien uwielbienia. Wyobrażać stworzenie, jak wyszło z rąk Boga, to posłannictwo zasługujące na poważanie; zarówno podziwiam pijaków Teniersa, jak męczenników Zurbarana. Więcej jest prawdziwej, i szczerodusznej poezyi w prostej karcie z wielkiej księgi, gdzie ludzie grają, piją, fajki palą i śpiewają wesoło, bez troski; niżeli w dumnej karcie, gdzie święci podają się na męczeństwo nadludzkie. Zresztą, malarstwo tworzy karty historyi, więcej warte od innych. A czyliż Teniers nie napisał malowniczej historyi Flandryi? Czyżbyśmy nie radzi widzieli, jak wyglądali i jak się bawili przodkowie nasi przed dwustu laty? Za taki obraz chętnie byśmy oddali wiele historyj narodowych. Powiecie że historyi celem nauczanie. Odrzeknę wam na to, że Teniers uczy, jeżeli nie szczęścia, które tylko szlachetnych dusz udziałem, to przynajmniej trosk zapomnienia. Od Zoroastra wielu filozofów moczyło się i ślęczało, a nie wpadli na to.

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new